piątek, 30 sierpnia 2013

...


Poleciałabym na białym ptaku, gdzieś tam, przed siebie.
Nic by mnie nie obchodziło, nic bym nie czuła.
Przez zielone łąki, przez morza niebieskie.
Do doliny słodkości, do krainy bez bólu.
O wolności! Wyrwij mnie stąd, pomóż wydostać się na zewnątrz.
Pomóż pokonać egipskie ciemności, przedrzeć się przez nie.
Chciałabym odetchnąć, choć na chwilkę.
Przetańczyć całą noc z gwiazdami, uśmiechnąć się na godzinkę.
Biały ptaku, gdzie lecisz?
Tam gdzie chce ja, czy tam gdzie chcesz ty?
Zabierz mnie, zabierz gdzieś daleko.
Tylko pamiętaj, leć przed siebie.
Nie skręcaj, nie zawracaj, nie patrz do tyłu.
To co było, już nie wróci.
To co jest, się toczy.
To co będzie, nie myśl o tym.
Przecież.. chwile przemijają, czas leci.
Już nigdy nie będziemy tacy sami.
Ale będziemy silni, będziemy walczyć.
Leć, biały ptaku!
Leć przed siebie.
Nie bój się tego, co będzie.
To co będzie, dopiero przyjdzie.
Wolność doda nam skrzydeł!
Wolność nas uratuje!
Tylko leć...

Wiersz nie jest idealny, ponieważ nie mam aż tak wielkiego talentu do poezji. Był po prostu pisany pod wpływem chwili i nie chce w nim nic zmieniać. Chcę tylko powiedzieć, żebyście zawsze szli własną ścieżką, którą sobie sami wybierzecie. Spełniajcie marzenia, nawet te najbardziej szalone, nie bójcie się. Życia nie wolno się bać. Nawet jeśli ludzie będą się z Was śmiali.. I co z tego? To Wasze życie, tylko Wasze.

Katherine.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Gdzie...?


Tam, gdzie morze niebieskie,
Tam, gdzie piasek żółty,
Tam, gdzie chatka drewniana
Na piasku żółtym stoi.
Tam, gdzie na wyciągnięcie ręki
Łąka zielona mi się kłania.
Tam, gdzie nie ma nikogo,
Tam, gdzie nie ma słów,
Tam, gdzie nie ma bólu,
Tam, gdzie nie ma łez,
Tam, gdzie wzrok nie sięga
I nie dosięgnie mnie.
To tam chciałabym spędzić choć dzień.

Komplikacje, komplikacje, komplikacje i tak przez całe życie.

The end.

środa, 21 sierpnia 2013

Jesteś?


Ona cały czas wierzyła,
Chciała i szukała.
Świat ją okłamał.
Nie miała już nadziei w sobie.
Umarła.
A wraz z nią,
Miłość do świata.

The end.

sobota, 10 sierpnia 2013

Z innej beczki.

Witam. Dzisiaj nietypowy post, ponieważ nie wstawię opowiadania. Jadę w góry i nie będzie mnie tydzień, nareszcie. Nie miałam weny żeby pisać. Chociaż, ostatnie noce były bezsenne i coś skleciłam, ale muszę poprawić błędy i dopiero wrzucę na bloga.

Teraz coś dla miłośników książek. Słuchajcie, z całego serca, polecam Wam, książki Carlos'a Ruiz'a Zafona. Zakochałam się w jego literaturze i uwierzcie mi odkochać się nie mogę. Napisał powieści dla młodzieży, jak: Książę Mgły, Pałac Północy, Światła Września, Marina - każda kryje w sobie mrok i tajemnicę, wciągające i pełne pasji. Najbardziej, zachwycił mnie cykl Cmentarz zapomnianych książek. Jeżeli szukacie opowieści pełnych tajemnic, szokujących, pięknych opisów to sięgnijcie po książki genialnego Zafona.

A to, Moi Kochani, dla tych, którzy całe swoje życie poświęcili jednemu chłopcu z blizną na czole.  Pamiętam ten dzień, dzień, w którym po raz pierwszy otworzyłam Harre'go Potter'a. Własnie w tedy magia weszła w moje serce, zawładnęła moim ciałem. Dzięki tej książce, moje dzieciństwo było wspaniałe.


KATHERINE
:*

niedziela, 4 sierpnia 2013

Krótko.

   Kiedy byłam mała, każdej nocy, przychodził do mnie mężczyzna. Ubrany był w kolorowy płaszcz i czerwony kapelusz, który zasłaniał mu twarz. Nigdy nie mogłam zobaczyć jego oblicza. Nie wiem, czy był stary, czy młody. Zawsze siadał na skórzanym, brązowym fotelu, który tak bardzo lubił tata. Wiedziałam, że mnie obserwuje, czeka na coś. Nie bałam się. Dziwne, prawda? Moja podświadomość mówiła mi, że jest to anioł stróż, który mnie pilnuje i tylko ja mogę go zobaczyć. Byłam dzieckiem.
   Pewnej nocy, kiedy otworzyłam oczy, jego nie było. Jednak czułam, że jest w domu. Lodowaty dreszcz, wstrząsnął mym kruchym ciałem. Powoli wstałam z łóżka. Na drżących nogach podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Na korytarzu nikogo nie było. Wyszłam z pokoju i zaczęłam nasłuchiwać. Nagle ciemność otoczyła mnie i chwyciła za gardło. Nie mogłam oddychać a oczy zaszły mi łzami. To właśnie tak wygląda koniec - pomyślałam przerażona. Usłyszałam hałas w pokoju starszego brata. Zebrałam całą swoją odwagę, jaka mi pozostała i nie zważając na trudności z oddychaniem, pobiegłam. Chwyciłam za klamkę i z głośnym hukiem otworzyłam drzwi. Stał tam. Mroczny i tajemniczy. W prawej ręce trzymał czarny sztylet.
- Zostaw go! - wydyszałam cichutko.
Podszedł do mnie powoli, pogłaskał po policzku nożem i powiedział:
- W życiu, trzeba być dobrym. Egoizm karzemy surowo. Znajdę cię i zabiję jeśli się tego nie nauczysz. Powiedz bratu. Ma mało czasu.
I odszedł. Więcej go nie widziałam. Lekcję zapamiętałam.
Rano,  sprzątaczka znalazła martwych sąsiadów.


Podzielę się z Wami piosenką, która zawładnęła moją głową:

PS Będę pracować nad tłem.

piątek, 2 sierpnia 2013

Witam wszystkich. Dzisiaj wrzucę opowiadanie, za które otrzymałam wyróżnienie. Dzięki niemu dowiedziałam się, że nie nadaję się do pisania komedii.


Wakacje Maksa
   Pewnego słonecznego, letniego popołudnia, gdy całe miasteczko tonęło w słonecznych promieniach, tak cudownych, że każdy spędzał czas na powietrzu, Maks Stańczyk, pięcioletni chłopczyk, siedział w ogródku przed domem i bawił się klockami "Lego". Był zabawnym i trochę niegrzecznym dzieckiem. Gęste, czarne włosy opadały na wypukłe czoło, zdradzające upór. Niebieskie oczy lśniły zawsze i patrzyły na każdego z ożywieniem. Wszystkie sąsiadki, zachwycały się jego urodą, niestety, o zachowaniu nikt dobrze nie mówił.
   Maksiu, rozpoczął właśnie, misję ratowniczą, gdy drzwi od balkonu otworzyły się z hukiem i na taras wszedł tata.
- Maksymilianie! Czemu pochowałeś wszystkie swoje zabawki do plecaka mamy? - zapytał zdenerwowany.
- Ponieważ, tatusiu, nie mogę ich zostawić. Obiecałem im to, a sam mówiłeś, że obietnic łamać nie można.
- Ale to są zabawki, Maks! Zabawki. Mówiłem ci, że nie możesz ich zabrać, ponieważ mogą się zgubić.
Maksiu zmarszczył brwi w zamyśleniu. Po chwili ciszy, powiedział:
- Tatusiu, masz rację. Wytłumaczę im to wieczorem.
- Dzięki Bogu - szepnął tata i wszedł do domu.
Maks z głośnym hukiem rozwalił bramy tajnej bazy wroga, aby ratować swoich plastikowych przyjaciół.
   Rano, trzeba było wstać bardzo wcześnie, ponieważ samolot do Chorwacji odlatywał o piątej rano. Chłopiec był bardzo podekscytowany. Wyobrażał sobie olbrzymi, zielony, wojskowy śmigłowiec i żołnierzy w ciemnych okularach. Jakież było jego rozczarowanie, kiedy zobaczył zwykły samolot i nieciekawe panie, które w kółko powtarzały "Zapraszamy, zapraszamy, zapraszamy!", w głowie się kręciło. Na dodatek, przy starcie, trzeba było zapiąć pasy i słuchać poleceń stewardessy, tego chłopiec już nie pojmował.
   Maks wciąż kręcił się na siedzeniu, wzdychał i płakał. Rodzice nie potrafili uspokoić nerwowego synka.
- Chcesz klapsa!? - krzyknął tata.
Chłopiec jeszcze bardziej się rozpłakał, mówiąc, że jest bardzo nieszczęśliwy i jak wrócą do domu to ucieknie.
- Czy ty naprawdę, nie możesz zdobyć się na trochę cierpliwości? - zapytała mama.
- Jestem na urlopie. - burknął urażony mąż.
Mama Maksia, pokręciła tylko głową, przytuliła synka i nie odzywała się aż do lądowania.
   Hotel zachwycił chłopca. Był ogromny i piękny. Rodzice poszli do recepcji, żeby się zameldować. Pokoje były w porządku, choć Maks, wolałby mieszkać w domku na drzewie.
- Tato! - krzyknął chłopiec, siedząc na łóżku.
- Słucham. - odpowiedział tata.
- Chcę na plażę!
- Dobrze, zaraz pójdziemy, musimy się tylko rozpakować.
- Nudno!
- Maksiu - powiedziała mama, podchodząc do chłopca - My też chcemy iść na plażę, ale najpierw obowiązki.
- Obowiązki są do chrzanu!
- Wyrażaj się młodzieńcze! - krzyknął tata.
Maks rozpłakał się bardzo, mówiąc, że jeśli nie pójdą z nim na plażę, to więcej go nie zobaczą. Rodzice zostawili wszystko i poszli z synkiem.
   Plaża była duża a woda jeszcze większa. Rodzice rozłożyli koce i postawili parasol. Maks patrzył na otaczających go ludzi.
- Maksiu, muszę posmarować cię kremem do opalania - powiedziała mama.
- Nudno - odpowiedział chłopiec.
- Jeśli nie przestaniesz - powiedział tata - To ja ucieknę i więcej mnie nie zobaczysz!
- Jakież to dziecinne - odrzekł synek i westchnął.
Nagle, podbiegł jakiś chłopczyk. Popatrzył na wszystkich i powiedział:
- Cześć.
- Cześć - odpowiedział mu Maks.
- Mówisz po mojemu? - zapytał zdziwiony chłopiec.
Maks pokiwał tylko głową, zastanawiając się czy chłopak, z którym rozmawia, dobrze się czuje.
- Chodź się bawić! - zawołał tamten z uśmiechem na twarzy.
Maks zadowolony, pobiegł za nowym kolegą, a mama opadła z ulgą na koc.
   Chłopiec poznał wielu zabawnych kolegów: Kubę, Marka i Mariusza. Bawili się razem, kłócili, nie odzywali do siebie i było bardzo fajnie.
   Rodzice zapisali swoje dzieci na naukę pływania. Kiedy przyszedł nauczyciel, chłopcy byli ustawieniu w szeregu a Maks pilnował porządku.
- Nazywam się Miguel Arango - powiedział nauczyciel - A wy?
- My nie - odpowiedział Kuba.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
- Spokój! - krzyknął nauczyciel.
- Zróbmy tor przeszkód - zaproponował Maksiu - Jak w wojsku.
- Nie wytrzymałbyś tam, młodzieńcze - rzekł nauczyciel.
- Pan, widać nie wytrzymał, skoro jest pan tutaj.
Miguel poczerwieniał na twarzy i kazał robić dzieciom skłony i ćwiczenia na rozciąganie. Wreszcie instruktor zagwizdał i pozwolił chłopcom wejść powoli do wody. Wszyscy zaczęli krzyczeć i rzucać się na fale, tylko jeden został na plaży i płakał. Pan, podszedł do niego, chwilkę z nim rozmawiał, później wziął za rękę i wprowadził do wody. Chłopiec zaczął krzyczeć, że jest mu zimno i jak zaraz nie wyjdzie, to umrze. Nauczyciel zaprowadził chłopca z powrotem na piasek i kazał wyjść wszystkim z wody. Maks i jego koledzy byli bardzo zdenerwowani, że nie popływają przez jakiegoś beksę.
   Następnego dnia, Maksiu poszedł na plażę z tatą, Kubą, Markiem i Mariuszem.
- Pobawcie się grzecznie - powiedział tata - Ja sobie poleżę i się poopalam.
Chłopcy zaczęli bawić się piłką. Kuba, z całej siły, kopnął futbolówkę, która uderzyła w głowę ratownika. Rozzłoszczony mężczyzna, podszedł to taty Maksia i powiedział, aby lepiej uspokoił swoje pełne energii dzieci, bo jeszcze komuś coś się stanie. Tata Maksa bardzo przeprosił za zachowanie syna i jego kolegów. Ratownik odszedł z głową uniesioną do góry.
- Chłopcy, pobawcie się w coś innego - powiedział tata.
- Słuchamy pańskich pomysłów - powiedział urażony Marek - No, to w co mamy się pobawić?
- W cokolwiek - odpowiedział zmęczony mężczyzna.
- A jest taka zabawa? - zapytał zdziwiony Mariusz.
- Oczywiście, że nie ma - powiedział Maks.
- Jest! Ty wstrętny kłamco! - krzyknął chłopak - Po prostu, nie chcecie, abym poznał tę zabawę!
Mariusz zaczął strasznie płakać, mówiąc, że jeśli mu nie powiedzą, co to za zabawa, to rzuci się do wody z rozpaczy.
- Spokojnie, spokojnie - uspokoił go tata - Ta zabawa, to zabawa w wojsko. Prawda Maksiu?
Maks, nic nie rozumiejąc, przytaknął. Chłopcy krzycząc, pobiegli bawić się w żołnierzy, a ojciec położył się z ulgą na kocu.
   Po paru godzinach, przyszedł ten sam ratownik i zaczął krzyczeć na tatę Maksa, opluwając go przy tym niemiłosiernie, aby zabrał swoje dzieci do hotelu i przetrzepał im skórę za to, że ustawiają ludzi w szeregach i wiążą im ręce skakanką. Ojciec Maksia, wstał szybko i ruszył za ratownikiem. Zobaczył szereg zdziwionych i związanych ludzi.
- Ruszać się kluchy leniwe! - krzyknął Maks - Do roboty!
- Maks! - krzyknął tata, zrozpaczonym głosem - Proszę cię, odwiąż tych ludzi i biegiem do hotelu! Wszyscy!
- Koniec misji, przyjaciele! - zawołał Kuba - Byliście dobrymi żołnierzami.
Tata Maksia przepraszał wszystkich, prosząc o wybaczenie. Chłopcy zadowoleni, ze swej misji, wrócili do hotelu.
   I tak, toczył się dzień za dniem, aż nadszedł czas powrotu do domu. Maksiu, z jednej strony, bardzo cieszył się, że wraca, bo będzie mógł opowiedzieć wszystko swoim zabawkom, z drugiej, myśl o rozstaniu z kolegami, była nie do zniesienia. Chłopcy, przy rozstaniu, śmiali się i płakali.
- To co dobre, szybko się kończy - powiedziała mama.
Maks to wiedział, wiedział także, że były to jego najlepsze wakacje, w jego nie najdłuższym życiu.

środa, 31 lipca 2013

Postanowiłam, podzielić się z Wami opowiadaniem, które napisałam w gimnazjum. Proszę o wyrozumiałość, ponieważ było to dawno, dawno, temu.



Tajemnica. 
   Lipiec był najgorętszym miesiącem tego lata. Wszyscy najchętniej zostawali w domach. Na ulicach było pusto, tylko od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód lub szli zmęczeni ludzie. Mateusz, szesnastoletni chłopak, był zawsze na dworze, na placu zabaw, huśtając się na huśtawce.
   Chłopak był przeciętnym nastolatkiem. Wysoki i chudy jak na swój wiek, miał gęste czarne włosy i ciemne brwi. Najładniejsze były niebieskie oczy, które patrzyły na każdego ze smutkiem.
   Mateusz nie miał rodziców, mieszkał z babcią, która wciąż chorowała, ale bardzo go kochała i chciała jak najlepiej dla wnuczka.
   Słońce przygrzewało chłopaka w plecy, ale ten nie miał zamiaru nigdzie iść. Nie zwracał na nic uwagi. Zamyślony, patrzył na swoje brudne buty.
- Cześć - powiedział nagle dziewczęcy głos, lecz ten nie drgnął.
- Cześć! - powtórzyła dziewczyna głośniej.
   Chłopak powoli podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Była to jego sąsiadka, Wiktoria, mieszkająca po drugiej stronie ulicy.
- Cześć - odpowiedział.
- Twoja babcia cię szuka. Chodź.
- Już...
Chłopak powoli wstał i ruszył za dziewczyną. Nagle stanął i popatrzył na park, do którego nikt nie wchodził od ponad pięćdziesięciu lat. Mateusz rozejrzał się i szybko podbiegł do bramy parku, przeskoczył ją i już był w środku.
- Co ty robisz! - krzyknęła Wiktoria - Tam nie wolno wchodzić.
- No to co - odpowiedział obojętnie.
Dziewczyna także przeskoczyła przez furtkę i podążyła za chłopakiem.
   Nagle, ziemia zadrżała, ze wszystkich stron zaczęli wychodzić pól ludzie, pół konie. Otoczyli przerażonych nastolatków. Ze stada wyszedł ciemny koń i powiedział:
- Myśleliśmy, że żadni ludzie, nie odważą się tu wejść, przez wypadek, który zdarzył się w 1957 roku.
- To przez przypadek - odrzekła zdenerwowana dziewczyna - Nie chcieliśmy, naprawdę. Kim jesteście?
- Centaurami, ale nie tylko my tu mieszkamy. W parku żyją także wróżki, krasnoludy, elfy.
- To niemożliwe. - szepnął Mateusz.
- Wszystko jest możliwe, chłopcze. Tylko musisz w to mocno wierzyć. Bujanie się, codziennie, na huśtawce, na pewno ci w tym nie pomoże.
Chłopak otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Obserwują go, to dlatego, tak bardzo ciągnęło go do tego miejsca.
- Co wydarzyło się w 1957 roku? - zapytał.
- Nie jest łatwo nam o tym mówić - odpowiedział inny centaur, z jasną grzywą - Park zawsze był naszym domem. Byliśmy ostrożni i nie pokazywaliśmy się ludziom. Nigdy. Niestety, znaleźli się tacy, którzy chcieli odkryć tajemnice parku. Przychodzili z różnym, dziwnym sprzętem. Szukali duchów, demonów, a nawet samego diabła. Straszyliśmy ich, tak że już nie powracali. Pewnego dnia, pijany mężczyzna, wszedł do naszego parku i zabłądził. Krzyczał przeraźliwie, przeklinał, płakał. Chcieliśmy mu pomóc, więc postanowiliśmy pokazać mu drogę do miasta. Niestety, kiedy nas zobaczył, zaczął uciekać i nadział się na wystającą gałąź. Przeżyliśmy to bardzo, ponieważ szanujemy ludzkie życie i wiemy, że dusze błądzą po tym świecie, nie mogąc odnaleźć drogi. Nie wiedzieliśmy co zrobić z ciałem, przerzuciliśmy go przez mur parku i zostawiliśmy. Ludzie sami stworzyli sobie przerażającą historię o demonach, mieszkających w parku, które z zemsty zabiły człowieka. 
Mateusza, zafascynowała ta opowieść. Nie sądził, że jeszcze kiedyś, usłyszy bicie swego serca.
- Mam nadzieję, że że zatrzymacie tę tajemnicę dla siebie. Nie byłoby dobrze, gdyby ludzie znowu zaczęli tu przychodzić.
- Proszę się nie martwić, nikomu nie powiemy - odrzekł chłopak.
- Idźcie już. Babcia cię szuka, Mateusz.
Zanim chłopak zdążył zapytać, skąd centaur zna jego imię, już był z Wiktorią za bramą parku. Nagle powiał silny wiatr i chłopak usłyszał czyjś głos.
- Słyszałaś? - zapytał dziewczyny.
- Ale co?
 Spojrzała na niego pytająco.
-Pewnie się przesłyszałem - odpowiedział chłopak, uśmiechając się.
- Dobrze jest widzieć uśmiech na twojej twarzy.
- Dzięki. Idę, babcia się pewnie zamartwia. Do jutra.
- Do jutra. 
Mateusz biegł do domu. Serce waliło mu jak oszalałe. Nigdy nie przypuszczał, że będzie szczęśliwy. Ale był, właśnie teraz. I doceniał to, dziękował w duchu za tą jedną, krótką chwilę w parku. Nigdy nie zapomni słów centaura, kiedy powiał wiatr, nie przesłyszał się, słyszał wyraźnie:
- Żyj, Mateuszu. Obudź się i żyj.
Chłopak wbiegł pędem do domu i pognał do kuchni, gdzie siedziała babcia.
- Chłopcze! - krzyknęła na jego widok.
Ten rzucił się jej na szyję i powiedział przez łzy:
- Kocham Cię, babciu.